wtorek, 6 maja 2014

Kori Space-Historia

Kori Space jest nieślubnym dzieckiem. Powstała ona ze zdrady Sweet Heart z Time Space'em. Sweet Heart:

Była wtedy w związku z, ojczymem Kori,  Sweet Cloud :
Prawdziwym ojcem Kori jest Time Space:
Na początku ojczym Kori był, po porodzie jej matki, tak zajęty innymi swoimi dziećmi:
Butterfly:
Flying Snake:
 Flying Beauty:

Oraz jego jedynego syna, Two Sides:

Że nie zauważył różnicy pomiędzy Kori, a innymi. Jaka ta różnica, pewnie spytacie. Oto Kori:

Ktoś zauważył? Tak! Chodzi o to, że Kori jest jednorożcem. Ani matka, ani ojciec nie są jednorożcami, oni są pegazami. Nie jest to tak jak u rodziny Cake, o nie. Rodzina Sweet Heart jak i Sweet Clouda to były pegazy. Mieszkali wszyscy w Cloudsdale. Każdy musiał mieć partnera, który był pegazem -inaczej hańba! Wygnanie do... Miejsca, o którym nie wolno wspominać. Pewnego dnia Sweet Heart wybrała się do Canterlotu, aby sprzedawać swoje cukierki, z których słynęła, na imprezie powitalnej dla księżniczki Luny. Wtedy także spotkała ojca Kori Space- Time Space'a. Dodała ona do kilku swoich cukierków środka odurzającego i dała je w prezencie właśnie Time Space'owi. On nieświadom tego co było w tych cukierkach zjadł je i całkowicie stracił przytomność. Sweet Heart wykorzystała to. Time Space ocknął się pod sam koniec całej akcji- oburzony, zdenerwowany, że taka prosta klacz mogła tak bardzo zniszczyć jego imię i czystość moralną. Time Space sam w sobie nie miał żony, ani nawet partnerki. Sweet Heart została wyrzucona przez straż królewską z imprezy wraz z cukierkami. Nie mogła jeszcze wrócić do domu, do męża. Dlaczego? Powiedziałą mu, że wróci za tydzień, ponieważ musi uzbierać odpowiednią sumę na wyżywienie rodziny. Błąkała się wszędzie tylko nie blisko swojego miasta. Starała się sprzedawać swoje cukierki i coś zarobić. Jakieś grosze wpadły w jej kopytka- zawsze coś. Kiedy zbliżał się już koniec tygodnia, klacz wracała już do domu. Kiedy wróciłą i pokazała kilka zarobionych monet, Sweet Cloud ucieszył się, że chociaż trochę udało jej się zarobić. Ucieszony poczekał na noc i postanowił zabawić się ze swoją żoną. Wiecie... Tydzień bez swojej partnerki, a on był bardzo wierny.Po około tygodniu Sweet Heart poszła do ginekologa, który stwierdził, że pegazica jest w ciąży. Ona ucieszona, gdyż zapomniała o wydarzeniu, które miało miejsce w Canterlocie, wróciła do partnera i powiedziała mu o swojej ciąży. On ucieszony, myślał, że urodzi mu się drugi syn, wyruszył w podróż aby trochę zarobić. Sweet Heart jako iż była ubogą klaczą nie poszła już na więcej USG i nie mogła przekazać, więc informacji o tym  czy to chłopiec czy dziewczynka do Sweet Clouda. Ojczym Kori wrócił już po porodzie i kiedy usłyszał od swojej żony, że to dziewczynka to nie przyglądał jej się uważnie. Leżała ona tyłem, a jej grzywa przykrywała róg. Sama Kori była owinięta w kocyk, więc nie było widać czy ma skrzydła czy nie. Sama Sweet Heart nie wiedziała, że urodzona przed chwilą klacz była jednorożcem. Drugi dzień życia Kori. Wszystkie siostry mają roczek, a brat-dwa. Jak to możliwe? Siostry Kori są trojaczkami (chociaż nie wyglądają). Oczywiście... siostry przyrodnie. Dobrze, wróćmy do historii tej małej klaczki, o której jest mowa. Otworzyła ona swoje oczy i spojrzała na matkę. Sweet Heart także spojrzała na swoje dziecko i odgarnęła jej włosy, aby rozkładały się na obu stronach głowy. Wtedy zobaczyła... róg! Zakryła szybko małą klaczkę i upewniła się czy nikt nie widział tego szczegółu, który był od razu znakiem zdrady. Na szczęście dla Sweet Heart-nie. Nikt nie widział. Wzięła ją i zostawiła karteczkę, na której było napisane:
"Droga rodzino! 
Musiałam koniecznie opuścić nasze miasto, ponieważ dostałam bardzo dobrą ofertę, dzięki której będzie się żyło nam lepiej! Nie wiem kiedy wrócę, ale na pewno nie będzie to długi okres czasu. Wzięłam ze sobą małą, ponieważ jest jeszcze za młoda, aby zostawać bez matki. 
Sweet Heart"
Poleciała ona do Canterlotu, aby popytać czy ktoś nie widział Time Space'a-ojca Kori. Chociaż Time Space był bardzo znany w Canterlocie, to nikt nie wiedział gdzie mógłby się znajdować. Sweet Heart, więc chodziła po całym Canterlocie. Kiedy zbliżał się wieczór matka Kori już chciała iść położyć się u swojego znajomego kiedy usłyszała znajomy głos. Ktoś spytał, czy może pomóc. Sweet odwróciła się i zobaczyła Time Space'a. On kojarząc twarz klaczki spojrzał tylko na ręczniczek, w którym leżała mała klaczka. Sweet podbiegła do ogiera i powiedziała:
-Pomóż mi.-wyszeptała chociaż chciała krzyczeć, lecz wiedziała, ze nikt nie może jej usłyszeć.
-Jak mógłbym ci pomóc?-odpowiedział znudzonym głosem ogier.
-Widzisz to dziecko?-pokazała małego jednorożce.
-Widzę, słodkie-odpowiedział uśmiechając się i widząc, że trudno unosić tak ten kocyk klaczce, wziął go swoją magią.
- Widzisz, ona ma róg, a ja i mój mąż...
-Masz męża?-przerwał trochę niekulturalnie Time.
-Przecież mówię... A więc ja i mój mąż jesteśmy pegazami. Pochodzimy z rodzin, w których pegazy mogą się łączyć wyłącznie z pegazami. W naszej rodzinie w ogóle nie ma jednorożca. Jesteśmy tylko pegazami. Ta klaczka jest jednorożcem, więc oznacza zdradę.
-Rozumiem, ale to chyba nie jest moja sprawa, że zdradziłaś swojego męża, prawda?-powiedział ojciec Kori.
-Właśnie, tak troszkę jest. Wszystko jedno czy chcesz czy też nie, ale moja... zdrada była właśnie z tobą. To jest twoje dziecko. Proszę, weź je. Ja nie mogę wychowywać jednorożca. Ja mieszkam w Cloudsdale, tam jednorożec by nie przeżył! Poza tym... Kiedy ktoś się dowie o mojej zdradzie to pójdę...-wyszeptała nazwę miejsca, do którego musiałaby się udać. Ogier zrozumiał powagę sytuacji jednak dalej prowadził dyskusję.
-Wiesz... Rozumiem, że masz rodzinę i w ogóle, ale jednak powinnaś ponosić konsekwencje swoich czynów...
-Proszę. Ten jeden raz! Mogę... Podarować ci... Bardzo dużo moich cukierków! Mogę ci zapłacić, ale uratuj mnie...-powiedziała ze łzami w oczach klacz.
-Eh... Jak się coś jeszcze raz takiego stanie, a ja będę o tym wiedział to znajdę twojego męża i mu o wszystkim powiem. Czyli mam zostać samotnym ojcem?-spytał się jednorożec.
-Nie masz partnerki?-zdziwiła się Sweet.
-Jak widzisz, nie mam. Ale sądzę, że takie dziecko nie może być bez matki. Jest za młodę. Ile ono ma lat?
-To jest klacz i ma ona dwa dni.-Time Space przewrócił oczami.
-To chyba oczywiste, że potrzebuje matki w tym wieku!-powiedział karcąc nieodpowiedzialną matkę.
-Ale twoje imię.. "Time"... Może możesz ją postarzyć?
-A tak... Potrafię...-powiedział trochę zawstydzony.
-To weź ją do siebie i postarz ją do odpowiedniego wieku, dobrze?-powiedział patrząc błagalnie pegaz.
-Eh... Wezmę ją tylko dlatego, że to moje dziecko. Mam nadzieję, że mnie nie okłamujesz?-spytał się jeszcze na koniec.
-Nie! Nigdy w życiu!
-A jak wytłumaczysz, to że  dziecko zniknęło?
-Zaadoptuję jakiegoś pegaza, który będzie zamiast niej. Tym samym zrobię dobry uczynek! Uratuję jakieś dziecko z domu dziecka!-powiedziała uśmiechając się- I... jeszcze raz dziękuję. To... mam zapłacić czy nie?
-Nie chcę słyszeć o żadnych pieniądzach! Już w ogóle nie chcę słyszeć o tobie i o twojej rodzinie! Idź, ale to już!-powiedział już zdenerwowany Time Space i wziął dziecko do swojego domu. Następnego dnia Time nadał klaczy imię: Kori Space. Postarzył ją do wieku dorosłego (ok. 19 lat ludzkich). Kori kiedy otrząsnęła się po zaklęciu spojrzała na ogiera.
-Kim ty jesteś?-spytała swoim dojrzałym głosem.
-Jestem twoim ojcem-powiedział jednorożec. Kori spojrzała na niego i ucieszyła się.
-A gdzie mama?-spytała.
-To długa historia... opowiem ci ją kiedy indziej.-powiedział i przytulił swoją córkę.

sobota, 8 lutego 2014

Wilcze przeznaczenie- rozdział 10

Znów w mym śnie były rzeczy, które mnie zmartwiły. Tym razem okazało się, że walczę z Armią Czerwoną. Sam na ich tysiące. Kiedy przyszło mi walczyć, w moim śnie, z Flintem obudziłem się bardzo gwałtownie i spadłem z mojego leża. Szybko podbiegłem do jeziora, które było za moją jaskinią, i wskoczyłem do wody. Po minucie wynurzyłem się. Wyszedłem z wody już całkowicie obudzony. Otrzepałem się i zacząłem tarzać się w trawie. W końcu położyłem się na niej. Zamknąłem oczy i marzyłem o świecie bez wojen. Kiedy zauważyłem, że słońce nie pada na moje oczy, otworzyłem je. Zobaczyłem nad sobą Flinta. Krzyknąłem z przerażenia i wpadłem do jeziora. Samiec zaczął się śmiać.
-Bardzo śmieszne...-powiedziałem wychodząc i łapiąc dech w piersiach. Wybraniec przestał się śmiać, odchrząknął i powiedział:
-Mam dla ciebie bardzo ważną wiadomość i bardzo tajną. Którą chcesz usłyszeć jako pierwszą?-spytał
-Ważną-odpowiedziałem otrzepując się z kropel wody na moim ciele.
-To dobrze, bo to jedna i ta sama wiadomość-powiedział Flint. Przewróciłem oczyma, a on mnie magią podniósł i zaczął nieść do jakiegoś miejsca.
-Zamknij oczy!-powiedział wybraniec. Zamknąłem je posłusznie, ale nie chętnie. Po dłuższym czasie spadłem na kamienna, wilgotną i zimną podłogę. Otrząsnąłem się i próbowałem wstać. Stanąłem na moich długich, chwiejnych łapach. Czułem jakby pod moimi łapami był lód. Zimne i śliskie.
-Gdzie ja jestem?-spytałem się Flinta, który stał obok mnie.
-Jesteś w jaskini Armii Czerwonej-uśmiechnął się. "Jak tak wygląda ich jaskinia to ja nie wiem czy ten sojusz to jakaś kpina czy co..." pomyślałem.
-Interesujące miejsce...-odparłem i rozświetliłem trochę jaskinie swoim rogiem. Obok moich łap była miska z kośćmi. Flint zaczął podsuwać ją bliżej mnie. Nie bardzo wiedziałem o co chodzi. Flint sam wziął jedną i pokazywał co mam robić. Zacząłem powtarzać jego ruchy. Kość do pyska, później do łapy... Teleportacja! Znaleźliśmy się w górach czarnej armii. Był tam Serenity, Shaeniire, Valahrien, Auracle, Ivylinn, Jolie, Bląsz, Hori i jakiś inny wilk, którego nigdy na oczy nie widziałem. Sam z własnej woli podszedł do mnie i się przedstawił.
-Hej! Ja jestem Dezydery. Ty jesteś tym wybrańcem, tak?-spytał.
-Tak...-odpowiedziałem nie wiedząc co się dzieje. Spytałem o to, a wilk od razy zaczął się śmiać.
-Szpiegujemy Armię Czarną!-powiedział wilk. Mi nie było do śmiechu.
-Dlaczego cię to cieszy?
-Jak to dlaczego? Chodź i sam zobacz!-powiedział. Kiedy podszedłem do stanowiska obserwacyjnego, nie mogłem uwierzyć w to co zobaczyłem...

niedziela, 19 stycznia 2014

Wilcze przeznaczenie- rozdział 9

Kiedy spałem śniło mi się jak walczę z Dragonem. W moim śnie z nim przegrałem. Zmartwiło mnie to. Kiedy "umarłem" obudziłem się. Byłem cały wystraszony. Była jeszcze noc, a księżyc był w pełni. Odwróciłem głowę, ponieważ czułem oddech na swoim policzku. Zobaczyłem Serenitiego wpatrującego się we mnie.
-Co się stało?!-wykrzyczałem i spadłem z łoża. Potrząsnąłem głowę i podniosłem z podłogi. Serenity uderzył swoją łapą w jego pysk.
-Dzisiaj jest dzień nauki u UnneCessarego!-spojrzałem na niego ze zdziwieniem i spytałem u kogo. Powiedział, że to wilk, który jest świetny w szpiegowaniu. Odpowiedziałem mu, że dokładnie wstałem prze chwilą i jestem zmęczony. Jednak on powiedział, że zaspałem. Przewróciłem oczami i chciałem coś zjeść. Jednak błękitny smok wziął mnie i zaniósł do wilka. Stanąłem i przywitałem się. On powiedział jednak, że mam sobie iść. Wzruszyłem ramionami i grzecznie wyszedłem. Przy wyjściu czekała na mnie Hori. Przywitałem się z nią i chciałem w końcu coś zjeść. Ona jednak poszła za mną i coś tam nawijała. Ja jej jednak nie słuchałem i spuściłem łeb. W takiej pozycji już całkowicie zrezygnowany podszedłem do Jolie. Poprosiłem ją o coś dobrego i poszedłem do stołu. Miałem nadzieję, że szybko będzie coś co zaspokoi mój głód. Myślałem, że już nikt nie będzie mi przeszkadzać, lecz Hori nie opuszczała mnie nawet na krok.Kiedy ja usiadłem przy stole, na mięciutkim krzesełku i miałem zamiar ponownie zasnąć wilczyca spytała się mnie:
-Słuchałeś mnie?-Nie miałem całkowicie pojęcia o co jej chodzi, więc odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że nie. Ona przewróciła oczami i sobie odeszła. Przekrzywiłem głowę i otrzepałem się. W końcu przyszła Jolie z pysznym stekiem. Palce lizać! Jak to mówią. Chciałem zabrać się za jedzenie, ale przybiegła Auracle.
-Popatrz jakie mamy piękne szczeniaki! Chodź ze mną!-krzyknęła. Zdziwiłem się, ze tak szybko i o to też spytałem. Powiedziała, że użyła tajnych metod by przyśpieszyć poród. Powiedziałem jej, ze chcę zjeść i dała mi dokończyć mój posiłek. Kiedy w końcu udało mi się skończyć konsumpcję wadera pociągnęła mnie za futro do jakiegoś pomieszczenia. Była tam trójka słodkich szczeniaków. Jeden z nich miał róg- jak ja, pozostała dwójka rogi jak ich matka. Uśmiechnąłem się, w końcu moje szczeniaki. Wtem usłyszałem głos Serenitiego:
-Tavaris! Tu jesteś... Wszędzie cię szukałem!-krzyczał ogromny smok. Przewróciłem oczami i pożegnałem się z waderą. Spytałem mojego opiekuna o co chodzi, ten jednak oczywiście bez mojej zgody chwycił mnie za luźną skórę, która znajduje się na szyi i poleciał ze mną w jakieś odległe miejsce. Kiedy wylądowaliśmy zaczęła mnie bardzo, ale to bardzo boleć głowa.
-Gdzie my jesteśmy?!-spytałem bardzo zdenerwowany.
-Jesteśmy w strefie Dragona...-odpowiedział błękitny smok. Miałem ochotę go ugryźć. Spytałem dlaczego się staje taki agresywny.
-Jak już wspomniałem to strefa Dragona. Nie ma go na szczęście tutaj, ale on właśnie w wybrańcach, którzy się tutaj zjawią. Chce by wytępił wszystkich swoich sojuszników...-powiedział. Spojrzałem na niego z przymrużonym okiem. Zwijałem się z bólu. Wyłem i wyłem... Serenity nie reagował. Powiedział coś w stylu "Widzisz? Zabrałem cię tutaj abyś był przygotowany na walę na jego terenach...". Chyba nie wie jak to jest przeżyć taki ból... W końcu ból ustał. Pomocnik przestał się uśmiechać, tak jakby mój ból sprawiał mu radość. Coś mi tu nie pasuję... Nie ważne... Kiedy wracałem na tereny Białej Armii spotkałem Flinta:
-Hej! Wyczuwam, ze byłeś na terenach wroga, co? Mam rację, prawda?-spytał śmiejąc się. Przyznałem mu rację. Ja nie kłamię, a jednak on wydawał mi się bardzo przyjazny. Robiło się już późno. Spotkałem jeszcze kilka znajomych: Jolie, Bląsz, Hori, Unne Cessary'ego i jeszcze kilu nieznajomych. Nareszcie dotarłem do mojego przytulnego mieszkanka. Od razu przegryzłem kawałek kukułki i wskoczyłem na leże. Bardzo chciało mi się spać.Moje powieki stawały się coraz cięższe, aż w końcu zamknęły się. Mój umysł przeszedł w stan uśpienia...

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Opowieść o wilku w święta!

Pewien wilk imieniem Anatos kiedyś chciał przeżyć święta jak każdy inny wilk. W towarzystwie przyjaciół i rodziny. On jednak nie miał ani tego, ani tego. Było mu z tego powodu smutno. Chodził i widział same szczęśliwe twarze. Wiewiórki się uśmiechały, zające wesoło kicały i ryby w niezamarzniętych jeziorach urządzały swoje święta. Tylko on sam, jeden nie miał jak się bawić. Wszystko to go dobijało jeszcze bardziej. Kiedy podchodził do innych wilków, one od razu się odsuwały. Nie chciały go najwyraźniej znać. Pewnie się ktoś spyta: Dlaczego? Anatos w swoim życiu nie lubił nikogo. W jego ciele był demon. Jednak kiedy nadchodził okres świąt on z niego wychodził i Anatos nie pamiętał co robił przez cały rok. Właśnie dlatego dziwił się, ze nikt nie chce z nim urządzić świąt. Snuł się ścieżkami i snuł cały pogrążony w żalu. Od czasu do czasu płakał. Po kilki dniach włóczenia się łza spadła na śnieg i wypaliła w nim serce. Anatos wzruszył się tym widokiem. Podniósł głowę. Zobaczył kilka chatek z zapalonym światłem i śmiejącymi się maluchami. Nie znał świątecznych tradycji. Nigdy och bowiem nie zaznał. nigdy nie zjadł czegoś w święta. Zawsze sam się włóczył. Jak ostatni wilk na marginesie społeczeństwa. Chodził po domach i kulturalnie pytał się o kawałem czegoś na ząb. Starej ryby kęs w zimne dni. Zawsze spotykał się z odmową. Nikt go nie chciał wysłuchać. Wiedział jednak co się dzieje z jego ciałem. Nigdy jednak nie potrafi odtworzyć wspomnień z okresu bycia demonem. Chodził w dzień i chodził w nocy. Smutek ogarniał całe jego serce. Rozglądał się. Spoglądał wzrokiem biedaka pokrzywdzonego przez los oczekując pomocy. Nikt jednak się nad nim nie zlitował...
~Kolejne święta bez nikogo...~pomyślał przygnębiony. Chodził i szukał pożywienia na śmietnikach. Znajdował jakieś odpadki. Nie były one za dobre. Zawsze jednak mały uśmiech pojawiał się na jego twarzy, kiedy niektórzy wyrzucali dużo kości. Dla niego to zawsze coś. Tego roczna zima była mroźna. nikt nie spodziewał się takiej zimy. Dzień przed wigilią nikt nie wychodził z domów. Anatos nie miał domu. Włóczył się i snuł bez końca. Zimno mu było od czubka ogona do granatowego nosa. Trząsł się z zimna. Przez jego umysł przechodziły myśli samobójcze. Lecz szedł pod wiatr. Nagle usłyszał głos:
-Ej! Tutaj! Tak do ciebie mówię!-odwrócił się. Jego pierwszą reakcją było zdziwienie. Ktoś na prawdę się nim interesował. Wskazał na siebie łapą pytająco. Chciał się upewnić czy to o niego chodzi. Wilk wołający potwierdził. Anatos podbiegł jak najszybciej mógł do niego. Wszedł do chatki wraz z basiorem.
-Kim ty jesteś?-spytał Anatos.
-Jestem Hroks-odpowiedział i przyniósł mu koc oraz miskę z ciepłą wodą-Co ty robiłeś w taki mróz?-spytał się. Basior jednak zasmucił się tym pytaniem.
-Sam nie wiem... Nikt w tym miasteczku mnie nie lubi. Dlaczego, akurat ty mnie zawołałeś? I ugościłeś?-spytał się lekko wzruszony tym co się właśnie stało. Hroks odpowiedział mu, że to magia świąt tak na niego działa.-Magia świąt?-spytał Anatos cały zdziwiony.
-Tak. Święta są okresem magicznym. Chciałem zamknąć okno, ponieważ było strasznie zimno. Ale zobaczyłem ciebie... Właśnie, jak ty masz na imię?
-Jestem Anatos...-odpowiedział przygnębiony. Hroks spojrzał na niego z łzą w oku. Anatos miał poranione oko, złamany ogon i bliznę na przedniej łapię. Hroks pierwszy raz zobaczył, że ktoś może być nieszczęśliwy. Anatos nie potrafił się uśmiechać. Przynajmniej od dzieciństwa nigdy się nie uśmiechnął. Patrzył na każdego wrogim wzrokiem. Miał tak już. Jednak na Hroksa spojrzał milej. Spojrzał wesoło.
-Anatosie... Co się stało?-spytał Hroks kiedy zobaczył łzę na brudnym futrze gościa.
-Dziękuję...-odpowiedział wzruszonym głosem Anatos. Dokończył wodę. Odstawił i podniósł głowę.-Co dzisiaj mamy za dzień?-spytał Anatos Hroksa. Ten spojrzał na ugoszczonego basiora i powiedział.
-Jutro wraz ze wschodem słońca będzie wigilia. Wszyscy cieszą się tego dnia. Ja zawsze święta spędzam sam. Zawsze zostawiam jeden talerz wolny, tak jak powinien każdy, myśląc, że w końcu ktoś mnie odwiedzi.-powiedział i przytulił Anatosa. Anatos zdziwił się. Po chwili jednak sam przytulił się do Hroksa. Uśmiechnął się. Nagle zaczął się krztusić.
-Co jest?-spytał przerażony Hroks. Rozglądał się. Anatos otworzył pysk, a z niego wyleciało całe zło. Anatos otrzepał się i poprosił o wodę. Gospodarz przyniósł wodę. Gość umył się nią. Z brudem zeszło z niego całe zło.
-Dziękuję... Jeszcze raz.-powiedział i uśmiechnął się.-Dzięki tobie jestem kimś innym!-powiedział i sam przytulił się do Hroksa. Hroks się uśmiechnął lecz po jakimś czasie znów uśmiech zniknął z jego twarzy.
-Ale... Zostaniesz ze mną na wigilię prawda?-spytał lekko niepewny. Anatos jednak tylko się uśmiechnął i powiedział, że to oczywiste, że z nim zostanie. Później sam spytał się czy może z nim zostać na noc.-Pewnie!-oboje poszli spać. Gdy słońce wstało Hroks już dawno był na łapach. Gotował, sprzątał i śpiewał. Anatos wstał i spytał się co się dzieje. Hroks na niego spojrzał i mu wszystko wytłumaczył. Poprosił go również, aby poszedł do sklepu.
-Sklepu? Dobrze!-powiedział i wyszedł. Wszyscy patrzyli się na niego z pogardą, a on wbrew wszystkiemu szedł z podniesioną głową. Wszedł do sklepu.- Dzień dobry! Chciałbym kupić kilogram mięsa wołowego!-powiedział. Sprzedawca spojrzał na niego, tak jak wszyscy, z pogardą lecz sprzedał to mięso. Anatoks wrócił zadowolony i oddał Hroksowi co zdobył.
-Dziękuję!-powiedział uradowany i dalej sprzątał. Anatos postanowił mu pomóc, lecz nie wiedział jak. Hroks mu wytłumaczył, lecz basiorowi nie szło to za dobrze. Po dłuższej chwili jednak sprzątał idealnie. Mijały godziny. W pewnym momencie ktoś zadzwonił do drzwi. Hroks postanowił otworzyć. W drzwiach stała jakaś stara wilczyca.
-To ty gościsz tego chuligana, co pobił mi moje drzewo?!-spytała rozzłoszczona. Hroks jednak nie miał pojęcia o co jej chodzi.
-Mówisz o Anatosie?-spytał się babci. Ona pokiwała głową i kazała go wyrzucić z chatki.-Nigdy!-stawił się Hroks-To jest mój najlepszy przyjaciel! On nie jest zły.-odpowiedział Hroks. Wilczyca olała go i poszła w świat. Wilk zamknął drzwi i podszedł do Anatosa. Spytał się kto to był.
-To jest matka koleżanki z mojej szkoły... Kiedyś ona ugryzła mnie w ogon i równocześnie go złamała. Nic jej się nie stało. Później okazało się niby, że to moja wina, bo zadrapała sobie leciutko łapkę. Ale ja już nic nie mówię.-Hroks wsłuchał się w to wszystko i nad tym się zastanawiał. Jednak odłożył to. W końcu była wigilia! Po uporaniu się z świątecznymi obowiązkami, Hroks wraz z Anatosem zasiedli do stołu. Hroks wypatrywał pierwszej gwiazdy. W końcu ją zobaczył i zaczął czytać wilczą Biblię. Zaczęli łamać się opłatkiem. Życzyli sobie wesołych świąt. Anatosowi cały czas było głupio być u młodego wilka. Usiadł jednak do stołu i zaczęli jeść. O dziwo nikt im w tym nie przeszkodził. Skończyli i poszli pod choinkę. Pod choinką Hroks znalazł dla siebie prezenty. Anatos przyglądał się jak jego przyjaciel się cieszy.
-Co ty tak siedzisz? Nie chcesz prezentów?-spytał się śmiejąc Hroks. Anatos podszedł do choinki zaczął rozglądać się. Znalazł jeden malutki prezencik. Uśmiechnął się, a jego oko wyprodukowało łzę. Łzę wzruszenia. Otworzył go. W środku był list:
Drogi Anatosie!
Jestem listem od kogoś kto w ciebie wierzył od samego początku.
Wierzyłem, że w środku jesteś kimś naprawdę przyjaznym.
Ktoś, kto w ciebie wierzył 
Przeczytał go i myślał to to by mógł być. Jednak pod listem zobaczył małą ramkę ze zdjęciem wraz ze swoją rodziną. Uśmiechnął się.
-Kto to jest?-spytał się Hroks patrząc na zdjęcie. Anatos mu odpowiedział, że to jego rodzina.
-Pamiętali o mnie...-powiedział sam do siebie.-Ale... Skąd wiedzieli, że tu jestem?-spytał się sam siebie.
-Ja... Znałem twoją rodzinę.-powiedział do niego Hroks. Wtedy przyszła cała rodzina Anatosa. On tylko uśmiechnął się i popłakał ze szczęścia.
-To są udane święta...-powiedział sam do siebie.

czwartek, 5 grudnia 2013

Wilcze przeznaczenie- rozdział 8

Przyglądałem się napojowi. Spytałem Serenitiego:
-Co to jest?-on się odwrócił i spojrzał na mnie. Powiedział tylko, że mam tego dzisiaj nie pić. Usiadł koło mnie i spakował go do jakiejś torby. Po chwili zaprowadził mnie do jakiejś wilczycy. Była to ta sama Wadera co dawała mi owies jednorozca.
-Witaj, jestem Hori. Ty jesteś Tavaris prawda?Wybraniec.-powiedziała uśmiechając się. Przytaknalem. Spojrzałem na Serenitego. On tylko powiedział że muszę tu został a on sam sobie poszedł. Wróciłem wzrokiem na Hori. Ona się uśmiechnęło i zaczęła mówić.
-Znam się trochę na zabijaniu smoków. Jednak moje sztuczki nie pomogą w zabiciu Dragona. Pomogą go jednak osłabić. Chodź pokaże tobie kilka na manekinie. Znam też kilka, których ją nie mogę wykonać lecz ty będziesz potrafił.-zaprowadziła mnie do wielkiej maskotki smoka. Wyleciała na jego głowę i wbiła  pazury. Powiedziała że mam spróbować. Wleciałem tam i spróbowałem. Powiedziała ki też że wtedy muszę pomyśleć o najgorszym zdarzeniu z mojego życia i powiedzieć : Raczaro!. W tym czasie mój róg powinien zacząć emanowac czerwoną mocą i miałbym wychować ją w jego ogon. Poleciała na jego pysk i się mnie spytała o miksturę, która przygotowałem.
-Mam ją przy sobie.-odpowiedziałem. Hori wzięła ją i zaczęła badanie.
-Polecam dodać tam albo pióro wilka, na przykład moje, albo kwiat róży... Wtedy to nie ty będziesz musiał ją zażyć tylko Dragon. Łatwiej będzie tobie się z nim walczyło.- dodała tam pióro że swojego skrzydła i oddala mi flaszkę.
-Dziękuję-odpowiedziałem chowając ją do plecaka. Popatrzyłem co miałem w środku. Tą miksturę, butelkę wilczej wody i dwie smocze jagody.-Czy smocze jagody są jadalne?-spytałem. Hori się najwyraźniej zdziwiła.
-Smocze jagody? Nie. Nie wolno ich jeść samych lub surowych. Umiera się po nich w cierpieniach.-odpowiedziała. Przyszedł po mnie Serenity. Przywitał się i spytał czy może mnie zabrać. Wadera zgodziła się, a on zaprowadził mnie do jakiejś jaskini.
-Tutaj będziesz spać-powiedział i wskazał wszystko. Wyglądało to pięknie.Niebieska wygładzina na podłodze, ściany pomalowane na zielono i dziury w niektórych ścianach były przykryte skórami przywódców innych armii.Podziękowałem. Wtem zza rogu wyszła skromnie ubrana Jolie.
-Witaj! Co mogę dla ciebie zrobić?-spytała. Byłem głodny, a Jolie była kucharką. Poprosiłem więc ją o jakiegoś steka.Ona przewróciła oczami i poszła do kuchni. Ja położyłem się na żółtym łóżku. Myślałem o tym jak minęło te kilka dni przez, które nie spałem tylko przygotowywałem się do walki. Trudno jest być wybrańcem... Jolie w końcu przyniosła steka. Usiadłem i oblizałem się. Po chwili zjadłem go ze smakiem. Kiedy przegryzałem ostatni kęs Jolie le Cien podeszła do mnie już w normalnym stroju. Usiadła przede mną i czekała aż skończę jeść. Jak skończyłem wzięła talerz. Ja położyłem się na łóżku. Chciałem zasnąć. Byłem wykończony dzisiejszym dniem. Jolie podziękowała za to, że mogła mi zrobić steka i odeszła. Przyszedł Serenity.
-Cześć. Dobrze, ze jeszcze nie śpisz... Nie chciałbym budzić wybrańca. Jednak będę zmuszony spać dzisiaj z tobą. Spokojnie. Ja śpię na podłodze jak większość smoków. Będę ciebie pilnować. Dobranoc!-powiedział i rozgościł się. Położył i podniósł głowę. Zerknąłem na niego i zamknąłem oczy. Zasnąłem

sobota, 30 listopada 2013

Wilcze przeznaczenia Rozdział 7

Wstałem i rozejrzałem się.
-Jak wyglądają smocze jagody?-spytałem się. Nigdy nie widziałem smoczych jagód. Widziałem tylko smocze ziele. Bląsz popatrzyła się na mnie. Później wskazała jakieś miejsce. Podszedłem tam. Zza krzewu wyskoczyła jaszczurka. Odsunąłem gałęzie i zobaczyłem, że rosną tam jakieś jagody.- To one?-zapytałem. Bląsz kiwnęła głową. Wyczarowałem koszyk i zebrałem kilka.
-Została nam jeszcze wilcza woda, włos feniksa, owies jednorożca oraz łuska czarnego smoka.-wypowiedziała i schowała listę. Zastanawiałem się gdzie mógłbym znaleźć te rzeczy.
-Mogę na ciebie wsiąść?-spytałem trochę nieśmiało. Później pomyślałem sobie, że mogło to zabrzmieć dziwnie. Jednak chciałem by biała samica smoka zabrała mnie do jaskini, w której Serenity "zabił" Dragona. Zaczęła się śmiać lecz po chwili powiedziała:
-Pewnie! Tylko co zamierzasz zrobić? Ja nie mam czarnych łusek.-Popatrzyłem się na nią i wsiadłem. Powiedziałem jej gdzie ma lecieć. Ona poleciała lecz musiała przelecieć przez teleport by zejść do świata "pokoju". Na nim nie miała siedliska żadna armia. Każda miała swoje tereny. Kiedy zlecieliśmy w okolicę jaskini Bląsz spytała mnie czy ma wejść ze mną. Zgodziłem się. Wszedłem już pewniej niż za pierwszym razem. Ciało nadal tam leżało. Urwałem kilka łusek.Wsadziłem je do koszyka. Polecieliśmy z powrotem do terenów armii białej.
-Wilcza woda jest w studni wilka-powiedziała Bląsz. Podbiegłem tam i nalałem trochę do butelki. Popatrzyłem się na Bląsz.
-Gdzie znajdę feniksy?-spytałem. Bląsz wskazała na restaurację. Poszedłem tam z nią. Ona spytała się o właściciela knajpy. Przyszedł bajeczny feniks.
-Witaj Carl!-powiedziała wesoło Bląsz, a feniks odwzajemnił przywitanie.- Mogę prosić cię o jedno pióro? Wiesz... dla wybrańca-wskazała na mnie.
-Pewnie! I tak właśnie wiałem kilka sobie wyrwać!-wyrwał jedno ogniste pióro i podał mi je. Ja podtrzymywałem to pióro moją magią. Popatrzyłem na nie. Podziękowałem i odszedłem wraz z Bląsz. Dałem to pióro do specjalnego pojemnika. Jeszcze owies jednorożca.
-Bląsz? A ten jednorożec co podtrzymywał tobie mikrofon mógłby mieć taki owies?-spytałem. Bląsz jednak zaprzeczyła. Nie znałem tutaj nikogo oprócz Serenitiego, Bląsz i Jolie. Siostry się nie liczą... . Bląsz jednak zaprowadziła mnie do wilczycy.
-Tavaris, to jest Hori. Hori, to jest wybraniec Tavaris.-przedstawiła mnie wilczycy. Spytałem ją o owies jednorożca. Nie wiem skąd miała lecz miała. Wziąłem go i podziękowałem. Później poszedłem do Serenitiego.
-Serenity.... i co ja mam zrobić z tymi składnikami?-spytałem. On się odwrócił i zdziwił. Spytał się mnie co tak prędko. Ja mu na to jednak nie odpowiedziałem. On zaprowadził mnie do jaskini. Było w niej strasznie zimno, lecz były też tam jakieś kolby stożkowe. Przyglądałem im się. Zobaczyłem również kilka probówek i szkiełka zegarkowe.popatrzyłem się na to. Serenity wtedy podrzucił mi jakąś kartkę. Powiedział:
-Tu masz przepis na eliksir wzmacniający. Musisz go przygotować.-zdziwiłem się. Już myślałem, ze nic mnie nie zdziwi. Popatrzyłem na tą kartkę. Wrzuciłem podpalone pióro feniksa, które później ugasiłem wilczą wodą. Spojrzałem na kartkę. Do wiadra, w którym był owies jednorożca wlałem pływające pióro. Owies z koloru niebieskiego zmienił kolor na czerwony. Na koniec dodałem smocze jagody i czarną łuskę smoka. Wszystko to zmieniło się w różowy napój.